To jeszcze nie koniec opowieści o Tuaregach…

To jeszcze nie koniec opowieści o Tuaregach.
W zasadzie to dopiero zaczynamy.
Ale najpierw czas na herbatę, po marokańsku, czyli miętową i bardzo słodką. Czego nam potrzeba?
Niewiele, oto lista:
– dobra zielona herbata, ale chińska
– pęczek mięty (im więcej tym lepiej)
– cukier, dużo cukru (zawsze wprawiałam w konsternację parzących mi herbatę, gdyż krzyczałam „No sugar”)
– imbryk
– małe szklaneczki.
I zaczyna się zabawa.
Najlepiej podgrzać imbryk, napełniając go wrzątkiem i wylewając ów wrzątek. Potem wsypać solidną porcję herbaty (tu każdy ustala ile, metoda prób i błędów się kłania). Imbryk dopełnić świeżą miętą (ile wlezie, a jak nie wlezie, to ugnieść). I tu pojawia się problem cukru, ortodoksyjnie trzeba… Całość zalewamy wrzątkiem i nie przejmujemy się, że zielona herbata wrzątku nie lubi. Można taki imbryk z herbatą postawić na palniku, czy innym źródle ciepła i zagotować zawartość. Potem wlewa się z góry do szklaneczek, tak, żeby herbaciana piana utworzyła gustowny turban. I pije gorące.
Jeśli już mamy szklaneczkę herbaty w dłoni, to czas na legendę, prawdziwą tuareską legendę o pochodzeniu krzyży.
Historia jest oczywiście romantyczna:
Dawno, dawno temu żył młody mężczyzna, który się zakochał. Jak to z młodymi mężczyznami bywa. A zakochał się w księżniczce, córce okrutnego władcy. Ów ojciec, aby ustrzec córkę przed zalotnikami, zapewne niewłaściwymi, zamknął ją w pałacu, który był chroniony przez drzwi z wieloma zamkami. Trudnymi do otworzenia oczywiście. Księżniczka przyjęła oświadczyny i zakochani postanowili przezwyciężyć wszystko, aby ich miłość trwała wiecznie. Młody człowiek był bardzo bystry. Udał się był do kowala, którego znał od dzieciństwa i poprosił o pomoc. Kowal się zadumał i znalazł rozwiązanie. Połączy dwie sylaby z Kel Tamasheq (język tuareski) oznaczające miłość, te sylaby to „Ta -rah”, które można przedstawić w postaci znaków + (krzyż) i O (okrąg). Złączył je, tworząc obiekt ze srebra (metalu cennego dla Tuaregów). Młody człowiek zapytał, jak nazwać ów przedmiot. Kowal powiedział „Teneghelt”, co oznacza płynny metal i wyjaśnił, że aby uczynić trwałą miłość pomiędzy młodymi połączył dwa znaki, wlewając stopiony metal do formy zawierającej je oba.
Magiczny, jak to w baśniach bywa, obiekt stał się znakiem rozpoznawczym zakochanych. Za każdym razem, gdy młody chciał się spotkać z ukochaną, przekupywał służącego, który dostarczał taki krzyż w miseczce z jedzeniem. Za każdym razem ona starała się spotkać z ukochanym. Okrutny ojciec, widząc takie poświęcenie, zgodził się na ślub. Krzyż więc zadziałał cuda i młodzi się pobrali. Oczywiście żyli długo i szczęśliwie.
Takie krzyże są męską biżuteria, przekazywaną przez ojca synom, żeby syn wiedział, że jest Tuaregiem i zawsze żyje w drodze. Krzyże spełniają rolę znaków plemiennych i są pamiątkami z Maroka (i innych krajów zamieszkanych przez Tuaregów) i, jak wcześniej pisaliśmy, także prymitywnymi kompasami.
Oddajmy głos Adze Orłowskiej:
„Gdy dowiedziałam się, że Jacek Doliński z „Rextorn Metalwork Group” jest moim sąsiadem – bo dzieli nas jakieś 10 km, postanowiłam go zaprosić do projektu „Kabylia”. Początkowo Jacek miał pracować nad elementami do naszyjnika damskiego, ale okazało się, że krzyże Tuaregów same w sobie są tak ciekawe, że warto z nich zrobić oddzielną biżuterię. Dla panów. Zdecydowałam się na dwa krzyże – krzyż plemienia Agadez i krzyż plemienia Bilma.”
Krzyż plemienia Agadez
Krzyż plemienia Bilma
W pracowni Jacka powstały dwa srebrne wisiory, które następnie zostały „postarzone” przez Agę. Aga dodała im także srebrne kółka i zawiesiła na ciemnych rzemieniach.
A tak krzyże Tuaregów, albo, jak kto woli Teneghelt, prezentuje nasz model Nabil Abu Baker.
A teraz czas na najważniejsze, tuareskie cuda czekają na Was na naszych aukcjach. Zapraszamy na aukcje.
14 – AGADEZ – naszyjnik męski – Biżuteryjki
Aga Orłowska
Zdjęcia: Bożena Wieczorek i Aga Orłowska
Dodaj komentarz